środa, 29 października 2014

Kwantowa mieszanina rurek i ciał (recenzja książki "Gwiazd naszych wina")



Długo nie mogłam zebrać się do pisania tej recenzji. Długo nie mogłam znaleźć słów, którymi chciałabym ją opisać. Właściwie to wydaje mi się, że nadal ich nie znalazłam. Nie chcę więc pisać, co myślę o książce Gwiazd naszych wina, chcę napisać, co czuję po jej przeczytaniu. Bo jest to książka niezwykła. Piękna. Wzruszająca. Brawurowo napisana. Pełna radości i nadziei. A z każdej strony czuć miłość. Miłość dwójki nastolatków do siebie i do świata. Choć to właśnie świat tak bardzo ich skrzywdził. 

Hazel Grace ma raka trzustki. Umiera, choć jej życie przedłużane jest za pomocą eksperymentalnego leku. Hazel pragnie być zwykłą dziewczyną, ale jej życie jest zupełnie inne. Jej dni to wizyty w szpitalach, ciąganie za sobą specjalnego sprzętu do oddychania i chodzenie na spotkania grupy wsparcia. Na jednym z tych spotkań Hazel poznaje Augustusa - wysokiego chłopaka z niebieskimi oczami - jego rak jest w remisji od półtora roku. I to właśnie z Augustusem Hazel zaczyna tworzyć swoją własną, małą wieczność. 

Wydawało się, że to było całe wieki temu, jakbyśmy przeżyli krótką, ale mimo to nieskończoną wieczność. Niektóre wieczności są większe niż inne.

Augustus jest inny. Nie interesuje go rak Hazel. On widzi jedynie jej piękno. Chce poznać ją, jej historię, a nie historię jej choroby. Chce z nią być, choć wie, że być może nie zostało jej wiele czasu. Wiecie, że w Stanach (niestety nie wiem, czy tylko tam) każde dziecko chore na raka ma prawo do jednego marzenia, które może zostać spełnione przez fundację? No właśnie. I Hazel Grace, jak większość, wykorzystuje je na wycieczkę do Disneylandu. A Augustus swoje marzenie zatrzymał. Zakochał się w dziewczynie i zabrał ją do Amsterdamu.

Po przeczytaniu tej książki płakałam cały wieczór. I następnego dnia - jak tylko sobie przypomniałam. To niezwykła książka. Pokazuje dwójkę nastolatków, których życie się kończy, choć dopiero powinno się rozpoczynać. I właśnie oni, najbardziej skrzywdzeni przez życie, nie mają do niego pretensji. Cieszą się czasem, który został im dany, choć się z nim nie ścigają. Nie myślą o tym, że wielu rzeczy nie zdążą zrobić, ale robią to, co lubią - czytają książki, grają w gry na komputerze albo całymi godzinami oglądają telewizję. Nie mają pretensji do świata. To ogromna lekcja dla zdrowych ludzi, którzy najczęściej mają wszystko. A wciąż narzekają. Najważniejsze jest to, by przeżyć swoje życie najlepiej jak potrafimy. Cieszyć się nim. Spędzać czas z osobami, które nas kochają i które są kochane przez nas. Nawet jeśli spotka nas przykrość, choroba, to trzeba cieszyć się życiem i światem. I to będzie dobre życie. 

W miarę jak czytał zakochiwałam się w nim tak, jakbym zapadała w sen: najpierw powoli, a potem nagle i całkowicie.









3 komentarze :

  1. Miałam takie same odczucia jak Ty, czytając tą książkę.. :)
    Jest po prostu wspaniała!

    OdpowiedzUsuń
  2. mam tą książkę dostałam ją na gwiazdkę niedługo się za nią zabiorę:)

    OdpowiedzUsuń