piątek, 17 października 2014

Nie bądźmy zbyt poważni na życia równoważni (recenzja spektaklu "Czerwone nosy")



Tak bardzo mi się nie chciało... Lał deszcz. Samochód wciąż w naprawie, więc trzeba było ciągać się autobusem. A wieczór w domu pod ciepłą kołdrą i z kubkiem angielskiej herbaty mógł być taki przyjemny. A i jeszcze w telewizji transmitowany był mecz polskiej reprezentacji. Może i polska piłka nożna mnie nie fascynuje, ale wszyscy to oglądali. Ja natomiast zdecydowałam się na wieczorne wyjście do teatru. Kiedy jednak w czasie przedstawienia uśmiech nie schodzi Ci z twarzy, nogi podrygują w rytm muzyki, a aktorzy wplatają w tekst wynik meczu Polska - Szkocja, to wiesz, że dokonałaś słusznego wyboru, jesteś we właściwym miejscu i nawet przez moment nie żałujesz, że wybrałaś się na Czerwone nosy

We Francji panuje epidemia dżumy. Ludzie umierają i wydaje się, że nic nie zatrzyma wciąż rozprzestrzeniającej się choroby. Zakonnik Flote, człowiek ogromnej wiary i wielbiciel dobrego humoru, postanawia, że z dżumą będzie walczył śmiechem. Chce rozśmieszać ludzi, dodawać im otuchy i zostawiać w ich sercach nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Jak jednak każdy dobrze wie, zawsze lepiej działać w grupie. Do zakonnika dołączają więc poważny ksiądz, który nie pochwala całego zamieszania, dwóch lokalnych przestępców, zakonnica, która cały czas chce być gwałcona, mim, jąkała, ślepiec i jeszcze kilka jedynych w swoim rodzaju osób. Razem tworzą grupę "Czerwone nosy". Postanawiają wybrać się do papieża, który w tamtym czasie rezyduje w Awinionie, by poprosić go o jego wsparcie ich śmiechoterapii. 





Śmiechoterapia w Teatrze Jaracza naprawdę się udała. Śmiechu było dużo i to było świetne. Większości bowiem teatr kojarzy się ze sztywnymi przedstawieniami, na których trzeba siedzieć prosto i zastanawiać się, o co chodzi. Nie, nie, nie. Czerwone nosy to zupełne przeciwieństwo tego stereotypu. W tym przypadku idziemy do teatru, by się pośmiać i świetnie bawić. To, co mnie zupełnie zachwyciło - to choreografia. W przedstawieniu pojawiło się mnóstwo piosenek, do których aktorzy tańczyli. I robili to w niesamowity sposób. Sam ich ruch był tak zabawny, że ciężko było się nie uśmiechać. Piosenki też były dobre - łatwo wpadały w ucho - a słowa pamiętam do tej pory, czego dowodem jest tytuł tego tekstu. Nie mogę nie wspomnieć o moim teatralnym ulubieńcu, czyli o panu Pawle Parczewskim. Moją ogromną sympatię zdobył już rolą w Klaunie, a teraz jedynie potwierdził, że jest świetny w tym co robi. Jak grupa "Czerwonych nosów" tańczyła, ja nie mogłam oderwać wzroku od pana Pawła - taki był zabawny :) 

Wy też zauważyliście, że w dzisiejszym świecie brakuje uśmiechu? Ludzie biegną gdzieś cały czas, nie mają czasu, by zatrzymać się, porozmawiać bądź zwyczajnie popatrzeć na świat. Wciąż pojawiają się nowe problemy, z którymi nie wiadomo jak sobie poradzić. Czerwone nosy pokazują, że przez życie trzeba iść z uśmiechem. Czasami nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z piętrzącymi się kłopotami, ale śmiech pomoże nam się z nimi uporać, jakoś je przeżyć. Może ich nie rozwiąże, ale będą mniej straszne, mniej przytłaczające. Warto to sobie uświadomić, a potem wybrać się do teatru na kolejną dawkę śmiechoterapii. 




Zdjęcia pochodzą ze strony teatr.olsztyn.pl 


1 komentarz :

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń