niedziela, 3 marca 2013

Trzy podejścia (recenzja "Pewnego dnia")


Kiedy zamierzałam założyć bloga, myślałam sobie, że będę opisywać wyłącznie fajne i ciekawe książki. Bo w końcu zdarzało mi się w większości takie czytać. Wyjątkami były książki nudne, ponieważ, gdy któraś mi się nie podobała i nie miałam ochoty jej czytać, to po prostu nie czytałam i odkładałam książkę na półkę. I tak właśnie było z książką Emily Giffin Pewnego dnia. Zaczęłam ją czytać, przestałam, było podejście drugie, jednak ponownie nieudane. Któregoś dnia pomyślałam jednak sobie, że mam teraz bloga, powinnam więc doczytać książkę do końca i jeśli naprawdę okaże się słaba, to powinnam o tym tutaj napisać. Tak więc przeczytałam książkę i piszę, co o niej myślę.

Powieść Emily Giffin opowiada historię Marianne i Kirby, matki i córki. Marianne w wieku osiemnastu lat urodziła córeczkę i oddała ją do adopcji. Teraz, po upływie osiemnastu lat, Kirby odnajduje matkę. Ta okazuje się być znaną producentką telewizyjną, jest bogata, piękna i ma wpływowego chłopaka. Kirby na kilka dni wkracza w jej życie i przewraca je do góry nogami. Dowiaduje się też wielu rzeczy o swoich narodzinach, na przykład o tym, że jej ojciec nie ma pojęcia o jej istnieniu. Potem dziewczyna wraca do rodzinnego St.Louis. Jak łatwo się domyślić, Kirby utrzymuje kontakt z matką, a co więcej - obie odnajdują jej ojca. Jak jednak potoczą się ich losy? Czy zostaną rodziną? Tego Wam nie zdradzę, ponieważ ktoś może będzie miał ochotę przeczytać książkę:)

O książce Pewnego dnia pierwszy raz dowiedziałam się z Internetu. Co więcej, przeczytałam kilka recenzji, które książkę chwaliły. Kiedy więc dostałam ją w swoje ręce, byłam niezwykle zadowolona (co jest normą, kiedy dostaję książkę pachnącą drukarnią:P). Jak już pisałam wcześniej, podejścia do niej były w sumie trzy. Dlaczego? Uważam, że książka musi wciągać, zabierać nas w świat, o którym opowiada. Tak nim zachwycać, intrygować, że będziemy chcieli do niego wracać. W tym przypadku tak nie było. Nic nie sprawiało, że chciałam poznać dalszą historię bohaterów. Co więcej, bohaterowie po prostu nie dali się lubić. A ja w książce muszę mieć choć jedną osobę, do której będę czuć sympatię. Łatwiej się wtedy czyta. Chce się czytać. Kibicuje się bohaterowi w jego przygodach. Kirby nie lubiłam, bo źle traktowała swoich rodziców adopcyjnych. Dosłownie, cały czas miałam wrażenie, że ona ich traktuje jak zło konieczne. Co do Marianne - uważa, że jest najważniejsza, najładniejsza i wszystko jej się należy. Nie powiedziała chłopakowi, że jest w ciąży. Zjawia się u niego w mieszkaniu po osiemnastu latach, by to oznajmić. Nie wiem, kto normalny się tak zachowuje.

Sama książka wydaje się być pisana na siłę, uśmiech na siłę, wątki poboczne tworzone na siłę, przedłużana na siłę (ma 480 stron!) Jest też okropnie przewidywalna, a to chyba jedno z gorszych rzeczy, jakie mogą się przytrafić. Jedną z rzeczy, jakich można się domyślać, to ta, że Kirby odnajduje ojca. Co więcej, narracja jest dwuosobowa, raz widzimy świat oczami Marianne, a raz Kirby. Wydawałoby się to dobrym posunięciem, gdyby nie to, że pod koniec książki zmiany te następują co trzy strony, co naprawdę może zdekoncentrować i zmęczyć.

Historia przedstawiona w książce wydaje się idealnym tematem na powieść. Ja myślę tylko, że została napisana na szybko i bez większego zastanowienia się i przemyślenia. Nie chcę Wam mówić, że to książka zła, nieciekawa, nużąca czy coś w tym stylu. Napisałam tutaj swoje subiektywne odczucia. Każdy może mieć przecież inne, inaczej odebrać powieść, coś może mu się w niej spodobać. Dlatego, jeśli ktoś miał zamiar po nią sięgnąć, to zachęcam. Uważam, że warto sprawdzić zdanie innych, chociażby po to, by móc wyrobić sobie własne, nie tylko o książce, ale i o innych sprawach.



W pobliżu: Dla tych, którzy mieszkają w Olsztynie. W naszym schronisku zorganizowana została akcja Bieg na sześć stóp. Polega ona na tym, że zabieramy pieska na spacer bądź z nim biegamy. Ogólnie spędzamy razem fajnie czas. Polecam Wam to serdecznie. Choć ciężko rozstać się z psiakami, to mamy nadzieję, że robimy dla nich coś dobrego:) Ja byłam w schronisku w sobotę i oczywiście zamierzam tam wrócić!










2 komentarze :

  1. Witaj :) też miałam taką książkę, w którą nie potrafiłam się wciągnąć, niestety nie pamiętam jej tytułu, a to dlatego, że w końcu ją przeczytałam i okazała się w sumie fajna :) Tak już mam, że o książkach zwyczajnie fajnych zapominam. Zostają mi w pamięci za to bezdennie głupie, z beznadziejnym zakończeniem (np Komórka Kinga-choć tu akurat zakończenia zwyczajnie brak) albo takie, które wywarły na mnie bardzo mocne wrażenie. Kocham czytać :) Będę zaglądać, życzę powodzenia w prowadzeniu bloga :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz! Wydaje mi się, że to dobre podejście, żeby, jak książka wydaje się nudna, to dać jej szansę, a może okazać się fajna, tak jak to było w Twoim przypadku. A co niestety mi się nie przytrafiło. Ale może następnym razem:) Pozdrawiam.

      Usuń