niedziela, 9 lutego 2014

A gdyby Tobie ktoś zabrał wolność? (recenzja filmu "Zniewolony")


Temat niewolnictwa jest wciąż bardzo żywy w Stanach Zjednoczonych. Gdzieś w jakimś wywiadzie przeczytałam, że oni nadal nie mogą rozliczyć się ze swoją przeszłością, a już w szczególności właśnie z niewolnictwem. Dlatego cały czas powstają książki i filmy związane z tym tematem. Obraz Zniewolony też go dotyczy. A jako że Amerykanie uwielbiają takie historie o sobie i takie, które rozliczają ich z trudnymi dziejami, to film ma szansę na Oscary w najważniejszych kategoriach - nominacji dostał aż dziewięć.

Jest połowa XIX wieku. Solomon Northup jest wolnym, czarnym człowiekiem. Mieszka w Nowym Jorku i jest szczęśliwy ze swoją żoną i dwójką dzieci. Kiedy żona wyjeżdża do pracy, Solomon decyduje się na przyjęcie dodatkowej pracy. Po jej wykonaniu zostaje podstępem sprzedany przez swoich pracodawców handlarzom niewolników. Ci zaś wywożą go na południe Stanów Zjednoczonych. Tam Solomon trafia, już jako niewolnik, do domu Forda. U niego Platt, bo takie jest jego niewolnicze imię, zostaje zmuszony do cięcia drzew. Dzięki swojej ciężkiej pracy i pomysłowości zyskuje sympatię swojego właściciela. Po pewnym czasie jest jednak zmuszony do odejścia. Wtedy trafia na plantację Edwina Eppsa.




Epps jest właścicielem plantacji bawełny i znany jest ze swej porywczości i tego, że wyszkoli każdego czarnego. Stosuje on surowe kary i nie znosi sprzeciwu. Jeśli któryś z niewolników zbierze mniej bawełny niż poprzedniego dnia, zostaje wychłostany. Wśród niewolników Epps ma swoją ulubienicę, która ma być na każde jego skinienie. Jest tak w nią zapatrzony, że za wyjście do sąsiadów, dziewczyna zostaje wychłostana. Pewnego dnia, na plantacji pojawia się Samuel Bass - biały człowiek, który staje w obronie niewolników. Solomon, widząc swoją szansę, prosi go o wysłanie listów do jego rodziny.

Po tym filmie spodziewałam się czegoś więcej. Myślałam, że wyjdę z kina i powiem wow. Tak nie było. Pierwsze, co przyszło mi do głowy po opuszczeniu sali kinowej to to, że widziałam już mnóstwo takich filmów. To po prostu kolejny film o niewolnictwie. Co prawda, bardzo dobrze zrobiony, z doskonałymi aktorami, ale wydaje mi się, że nic nowego nie wnosi. Oczywiście, historia jest niesamowita, ale przecież napisało ją życie. To, co jeszcze rzucało się w oczy, to drastyczne sceny. Ja musiałam zasłaniać oczy bardzo często. Sceny chłosty i bicia były bardzo dokładne, bardzo długo pokazywane. Niesamowita była scena, kiedy Solomon został powieszony na drzewie i on tak wisiał i wisiał, i myślałam, że nigdy się nie skończy. Te sceny robiły wrażenie i to one zostały w pamięci.


Aktorzy spisali się świetnie. Przynajmniej większość z nich. Mnie najbardziej podobała się gra Michaela Fassbendera. W roli Eppsa był genialny. Wyczytałam w Internecie, że po scenie gwałtu aktor stwierdził, że to dla niego za dużo i zemdlał. Ta rola musiała go dużo kosztować, ale stworzył świetną kreację. Odtwórca głównej roli też poradził sobie dobrze. Długo nie chciał jej przyjąć, bo nie chciał być tym, który zawali. Nie zawalił i zasłużył na nominację do Oscara. Nie można tego powiedzieć o Lupicie Nyong'o, dla której występ w tym filmie był debiutem i jest szansą na najważniejszą statuetkę. Lupita zagrała Patsey, ulubienicę Eppsa. Nie można powiedzieć, że sobie nie poradziła. Ale w jej roli nie było nic rewelacyjnego. Nie zrobiła nic, za co można by było ją zapamiętać.

Pomimo tego, że film nie powalił, to niesie za sobą przesłanie. Jesteśmy przyzwyczajeni do wolności. Nie traktujemy jej jako prawo, ale coś oczywistego. Co jednak by było, jakby nam ją odebrano? Tak jak odebrano głównemu bohaterowi? Czy byśmy się nie złamali i walczyli o siebie? Czy odpuścili? A może zaczęli kierować się zasadami, które nigdy w życiu nie przyszłyby nam do głowy? Tego, jak byśmy się zachowali, nie wie nikt. Kolejna myśl, jaka nasunęła mi się po obejrzeniu, to to, jak dzisiaj traktujemy osoby o innym kolorze skóry. Czy są naszymi przyjaciółmi? Czy nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy z kimś takim się trzymać? Przecież to tacy sami ludzie jak my. Czy to, że jesteśmy biali, czyni nas lepszymi? Nie. Warto o tym pamiętać i właśnie dla takich myśli warto oglądać takie filmy jak Zniewolony.




Fotografie: materiały dystrybutora.


2 komentarze :

  1. Bardzo jestem ciekawa tego filmu z uwagi na to, że jedną z ról gra w nim Benedict Cumberbatch.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ja też uwielbiam Benedicta, polecam Ci także "Sierpień w hrabstwie Osage" - tam miał świetną rolę :)

      Usuń