Kilka dni temu zaczął się festiwal filmowy w Cannes, we Francji. To chyba najważniejszy festiwal filmowy w Europie. Pokazywane są świetne filmy, a gwiazdy zachwycają na czerwonym dywanie. W 1955 roku na festiwal w Cannes przybyła jedna z najważniejszych aktorek w Hollywood. Laureatka Oscara za film Dziewczyna z prowincji była członkiem amerykańskiej delegacji. W trakcie festiwalu Grace została zaproszona na sesję zdjęciową do pałacu w Monako. Tam poznała księcia Rainera. Kilkadziesiąt lat później, na otwarcie festiwalu w Cannes pokazano film Grace. Księżna Monako, który ukazuje życie Grace już po tym, jak poślubiła księcia Rainera.
Nie wiem, czy wiecie, ale rodzina księżnej Grace i księcia Rainera zbojkotowała pokaz. Obecny książę Monako Albert, syn pary, odmówił wzięcia udziału w pokazie, ponieważ według niego nie pokazuje on prawdy. Stwierdził, że nie ma on nic wspólnego z rzetelną biografią, a twórcy filmu szukali jedynie sensacji. Książę Albert razem z siostrą, księżniczką Stefanią uważają, że Grace została wyidealizowana, a Rainer przedstawiony jako słaby przywódca i apodyktyczny mąż. Jak było naprawdę - pewnie nigdy się nie dowiemy, mogę Wam jedynie opowiedzieć o filmie.
Księżna Grace już od paru lat mieszka w Monako. Zajmuje się działalnością dobroczynną, jednak nie odnajduje się w księstwie i tęskni za aktorstwem. Pewnego dnia odwiedza ją Hitchcock i przywozi scenariusz nowego filmu, oferując Grace rolę. Księżna pragnie ją przyjąć, jednak wiadomość trafia do prasy, co pogarsza nastroje w księstwie. Dodatkowo, pogłębia się konflikt z Francją, która chce zmusić Monako do opodatkowania firm. Grace nie znajduje pocieszenia w mężu, on nie umie z nią rozmawiać. Wydawać by się mogło, że to małżeństwo się kończy. Jednak Grace postanawia walczyć o małżeństwo z Rainerem i o księstwo. Chce odegrać rolę swojego życia - rolę księżnej Monako.
Po wyjściu z kina miałam mieszane uczucia. Z jednej strony niesamowite i zapierające dech w piersiach krajobrazy Monako, przepiękne suknie Grace, a z drugiej koszmarna muzyka i nabotoksowana twarz Nicole Kidman. Nie powiem, że aktorka zagrała źle, myślę, że poradziła sobie z rolą. Ale Grace była piękną, naturalną kobietą, zaś Nicole takiego wrażenia nie robiła. Co nie zmienia faktu, że cudownie, wręcz bajecznie prezentowała się w balowych sukniach. Po prostu zachwycała i to był duży plus filmu. Wspomniałam o muzyce - koszmarna, operowa, tak patetyczna jak tylko może być. Po pewnej scenie miałam już dosyć i nie chciałam tego słyszeć ani minuty dłużej.
Mój M. stwierdził po wyjściu z kina, że film był zbyt arystokratyczny. I to chyba jest jego najlepsze określenie. Bogactwo, piękno, wyższe sfery - to wszystko było czuć. Dla mnie to atut filmu, dla innych jego ogromny minus.Czy warto było obejrzeć? Na pewno - by znów uwierzyć w bajki :)
:) |
A Wy jaki film ostatnio oglądaliście w kinie?
Zdjęcia: weheartit.com
Ciekawa jestem tego filmu;) Może i ja się wybiorę?
OdpowiedzUsuńPewnie, że tak. Zawsze to lepiej przekonać się samemu i wyrobić sobie własne zdanie :)
UsuńRany, to chyba pierwsza pozytywna recenzja tego filmu. Tyle złego o nim słyszałem, że aż strach! Osobiście boję się chyba tylko zepsuć sobie moje dobre zdanie o Kidman - ma teraz tyle rzeczy w twarzy (nie wiem, czy botoks, czy coś innego) że umiejętności mimiczne spadły pewnie do minimum.
OdpowiedzUsuńFanem jej urody nie byłem nigdy, świat mody mnie nie rusza - część atutów nie zadziała. Ale film postaram się obejrzeć, choćby z ciekawości, jak Nicole radzi sobie dzisiaj.
Pozytywna, zapewne dlatego, że ja zwyczajnie lubię takie arystokratyczne klimaty :) Mojemu chłopakowi w ogóle się nie podobało. Jeśli lubisz Kidman jako aktorkę, polecam Ci film "Droga do zapomnienia". Uważam, że wypadła tam o wiele lepiej niż w "Grace".
Usuń"Droga..." też oceniana bardzo źle. Grali w kinie koło mnie, dosłownie pięć minut drogi i mogłem iść, ale jak się naczytałem, jaki to kiepski film, to odpuściłem.
Usuń