niedziela, 11 stycznia 2015

"Z przeciętności tworzy legendę..." (recenzja spektaklu "Amadeusz")



Mówi się, że największym osiągnięciem Austriaków jest przekonanie świata, że Hitler był Niemcem, a Mozart - Austriakiem. O Mozarcie powstało już mnóstwo filmów, książek i zapewne przedstawień. Wydaje mi się, że każde z nich z innej strony i zupełnie odmiennie ukazuje tego geniusza. Kilka dni temu jego życie miałam okazję poznać z jeszcze innej perspektywy. Przedstawienie o Mozarcie przygotował Teatr Jaracza w Olsztynie. 

Życie Mozarta poznajemy z punktu widzenia Antonio Salieriego. Każdy, kto choć trochę zna historię muzyki, wie, że Salieri z czasem stał się największym przeciwnikiem Amadeusza w walce o zainteresowanie na wiedeńskim dworze. I to właśnie na tym konflikcie opiera się cały spektakl. 

Salieri opowiada więc słuchaczom/widzom o genialnym dziecku, jakim był Amadeusz, o tym, że w wieku 5 lat skomponował swój pierwszy utwór. Antonio, który właśnie w chwili przybycia już nastoletniego Mozarta do Wiednia, jest nadwornym kompozytorem, obawia się młodego muzyka, ale jednocześnie jest go ciekawy. Próbuje go poznać, tworzy nawet dla niego utwór na powitanie, który zresztą później zostaje przez Mozarta przerobiony. Po przybyciu Mozarta do miasta okazuje się, że jest to chłopiec beztroski, uwielbiający zabawę i kobiety. Komponowanie przychodzi mu z łatwością, nie widzi więc sensu, by je ćwiczyć. Kiedy Mozart chce zdobyć przychylność cesarza, Salieri postanawia się go pozbyć. 

Przedstawienie mnie nie zawiodło. Przepiękna muzyka Mozarta, doskonała gra aktorów i ciekawa scenografia. Ale od początku. Od razu po wejście na salę w oczy rzucała się scena - przechylona. Jej częścią był fortepian. Wyglądało to świetnie i widz tylko czekał, co też się na tej innej niż zwykle scenie wydarzy. Aktorzy byli świetni. Mozart, w którego wcielił się Dawid Dziarkowski, miał charakterystyczny śmiech i zabawnie się kłaniał. To jego rola podobała mi się najbardziej. Świetnie sprawdził się również Maciej Mydlak w roli Salieriego. Nie mogę nie wspomnieć o Pawle Parczewskim, którego uwielbiam i którego miałam przyjemność znowu oglądać. Tym razem grał dostawcę wiadomości i plotek. I był świetny. 





Najbardziej w przedstawieniu podobały mi się jednak sceny, gdy aktorzy zamierali, a wokół nich chodził Salieri i tłumaczył, kogo widzimy na scenie bądź wyjaśniał daną sytuację. Często ten zabieg można zobaczyć w filmie, jednak w teatrze spotkałam się z tym po raz pierwszy i bardzo mi się podobało. 

Ostatnia scena przedstawienia robi niesamowite wrażenie. Mozart umiera, leży nieruchomo, a z góry spada na niego złoty pył (papierki), światła gasną, słychać tylko niezwykłą muzykę. To trochę tak, jakby świat wiedział, że stracił osobę jedyną w swoim rodzaju. To była też chwila dla widzów, by pomyśleć o przedstawieniu, o opowiedzianej historii, zastanowić się, czego właśnie byli świadkami. I zasłuchać się... zachwycić. 






Przedstawienie obejrzałam na zaproszenie Teatru Jaracza. Pięknie dziękuję!

Zdjęcia: Teatr Jaracza


2 komentarze :

  1. Bardzo lubię takie spektakle :) Ciekawy blog, będę tutaj częściej zaglądał :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń