sobota, 12 marca 2016

Każdy ma swój wiśniowy sad (recenzja spektaklu "Wiśniowy Sad")



Jedna z najgłośniejszych i najwybitniejszych powieści Czechowa została przeniesiona na deski Teatru Jaracza w Olsztynie. Wiśniowy Sad, bo o nim mowa, zauroczył mnie już od pierwszej chwili. Ascetyczna scenografia, piękne, ale współczesne kostiumy i niesamowicie mocne przesłanie. Przesłanie, które zwłaszcza dzisiaj, jest tak aktualne. 

Raniewska, główna bohaterka, po śmierci synka, wyjeżdża z rodzinnego domu z kochankiem. Udaje się do Paryża, gdzie prowadzi beztroskie i wystawne życie. Pieniądze jednak kończą się, więc Raniewska wraca do rodzinnego majątku, który pod władaniem jej brata Gajewa popadł w ruinę. Zadłużony dwór chce uratować Łopachin, który proponuje sprzedaż wiśniowego sadu pod działki rekreacyjne. 

Łopachina jednak nikt nie słucha. Raniewska wspomina matkę, która przechadzała się po pokojach, myśli o tym, jak w dzieciństwie spała z bratem w jednym pokoju. Jej córka, Ania, codziennie rano przecież patrzyła na ten pięknie kwitnący sad. Jak w takim razie mogłaby się go pozbyć? Ostatecznie cała posiadłość i sad zostają zlicytowane. Ich właścicielem zostaje Łopachin, syn chłopa, który pochwalić mógł się dość sporym majątkiem. Rodzina wyjeżdża do Paryża, pozostawiając za sobą nie tylko wspomnienia. 






Z pozoru banalna historia ukrywa niezwykłe przesłanie. Bo jaką rolę w naszym życiu odgrywają dom, w którym spędziliśmy najbardziej beztroskie lata dzieciństwa, niania, która opiekowała się nami, kiedy rodziców nie było w pobliżu, czy służący, który pamiętał o podaniu płaszcza w chłodny dzień? Czy ma to dla nas taką samą wartość bez względu na okoliczności? Dla wielu ludzi nie. Bohaterowie znajdują się w ciężkiej sytuacji. Kiedy mieli pieniądze i byli w stanie utrzymać dom, wszystko było dobrze. Czuli, że dbają o wspomnienia i swoje korzenie. Kiedy pieniądze się kończą, właściwie przestają one mieć dla nich znaczenie. I choć pamiętają o tym, jak piękne były lata spędzone w tym domu, nie robią nic, by go ratować. Są bierni i pozwalają, by inni ludzie decydowali za nich. Nie uratowali więc ani domu, ani wiśniowego sadu.

Duże wrażenie zrobiła na mnie scenografia. Ascetyczne meble i duże białe ściany dawały wrażenie ogromnej przestrzeni. Jednocześnie ustawione w inny sposób w połączeniu z dźwiękiem, który się od nich odbijał, dawały poczucie, że wszyscy znajdujemy się w wielkiej posiadłości. Jedyne, czego mi brakowało, to drzewa. Wydaje mi się, że w połączeniu z białymi elementami scenografii wyglądały by zachwycająco. 

Największe wrażenie zrobiła na mnie ostatnia scena. I to właśnie ona, według mnie, zawierała w sobie najwięcej treści. W pustym już domu został tylko stary lokaj. Wchodzi do salonu i mówi, jakby sam do siebie, "o mnie też zapomnieli". Siada na krześle. Wszystkie światła gasną. 






















Przedstawienie obejrzałam dzięki uprzejmości Teatru Jaracza w Olsztynie. Dziękuję <3




2 komentarze :

  1. Pani Marto, pozwolę na dzień dobry się z Panią całkowicie nie zgodzić. Olsztyński "Wiśniowy sad" to koszmarna szmira nijak mająca się do treści sztuki Czechowa, której streszczenie zajęło Pani większość tej recenzji. Niestety poza "ascetyczną scenografią" i "współczesnymi kostiumami" na scenie pojawili się również aktorzy, a domyślać się należy, że maczał w tym palce jakiś reżyser. Niech historia zapomni ich nazwiska. Koncepcja "uwspółcześnienia" pięknej i klasycznej sztuki, gdzie najważniejszą rolę odgrywają głebokie rozmowy została zastąpiona chaotycznym spektaklem składającym się z wybiegających na scenę przypadkowo postaci, które wykrzyczawszy swoje kwestie w schizofrenicznym krzyku znikają, jak się pojawiły. Nie wiadomo, kim są młodzi bohaterowie w slimowanych garniturach z papierosami dążący i ich żeńskie odpowiedniki, co zaowocować miało - jakże by inaczej - imitowaniem kopulacji na scenie. Ot Czechow! Wszyscy aktorzy (może poza starym Jeżewkim) grają płasko, nijak do swoich ról, a opowieść nie tylko nie prowadzi do końca, ale też kompletnie się nie klei. Totalne fiasko, nieco ponad godzinny zmarnowany czas. Rozumiem, że reżyserowi chodziło o przebicie "nowoczesnością" i kontrowersyjnością" poznańskiej inscenizacji "Wiśniowego sadu" Cywińskiej. Rozumiem też, że teatr nie ma pieniędzy na scenografię i kostiumy, nie ma kasy na porządnych reżyserów i aktorów na poziomie (może cały dochód idzie na manifestacje KOD-u tak promowane na premierze, że aż zabrakło na tradycyjny szampan i zakąski?), ale to jeszcze nie upoważnia do masakrowania Czechowa!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkowicie się z Panem zgadzam, Panie Maćku. To co reżyser zrobił ze sztuki Czechowa nie jest już Czechowem, to jakaś porażka.
    Współczesne przesłanie, naprawdę? Zamiast nadziei na lepsze jutro, poczucia że coś się kończy ale coś nowego zaczyna, zamiast wspierającej się rodziny jest... No właśnie, co? Z chwilą sprzedaży sadu nie ma już nic. Nie ma już nadziei, nie ma też rodziny. Wszyscy się rozjeżdżają. Nikt nikogo nie wspiera, nikt na nikogo nie czeka. Matka z córką przy pożegnaniu... stoją odwrócone do siebie plecami! Ta sama Ania, która u Czechowa pociesza matkę "Nie martw się, założymy nowy wiśniowy sad", która planuje studia, wspólne wieczory z matką, która rozumie, że na wiśniowym sadzie świat się nie kończy... tu jest nieczułą, rozpuszczoną, rozhisteryzowaną lalą, której nic się nie podoba, nie przejawiającą ni krzty miłości czy współczucia dla najbliższych, ani w ogóle w stosunku do nikogo.

    Nie, to nie jest inscenizacja sztuki Czechowa, to jest jej parodia!

    Jedyne, co mi się tu podobało, to sposób zagrania kilku postaci. Osobiście byłam zachwycona postacią Piszczyka. Jepichodow też został zagrany jak dla mnie całkiem nieźle. A przed starym Firsem czapki z głów!

    Karolina

    OdpowiedzUsuń